poniedziałek, 24 czerwca 2013

Świąteczna Wycieczka cz.1

Ohayo!

Życzę wam przyjemnej lektury =3.

Rozdział nie betowany.

* * *


Zawsze uważał, że ucieczka od świąt to dobry pomysł. Wyjechanie gdziekolwiek, zrobienie sobie wolnego i odpoczęcie od monotonii życia i obowiązków. Przyjemnym było oderwanie się od tej całej świątecznej zawieruchy i patrzenie z boku. Szał zakupów, wybieranie i pakowanie prezentów, gotowanie, ubieranie choinki, sprzątanie, sprawianie żeby wszystko stało się kolorowe i błyszczące a na koniec dzielenie się opłatkiem i przejedzenie było dwa razy milsze, kiedy nie brało się w tym udziału. Odpoczęcie od obowiązku spędzenia świąt z rodziną, wysłuchiwania pytań ciotki, gderania matki i wrzasków małych szczyli aby za rok wziąć w tym udział z większą przyjemnością. Oczywiście nie przewidział, że jeśli będzie tak uciekał to w końcu skończy się to nie najlepiej. Bo ile można uciekać i wracać? Po tym jak znalazł sobie przytulny kącik w Oslo, w pięknym hotelu tuż nad brzegiem lodowatego morza, nawet wracanie co dwa lata na święta do rodzinnego domu nie było miłą perspektywą na spędzenie wolnego czasu, którego posiadał tak niewiele. W końcu uciekł na zawsze. Na stałe przeprowadził się do swojego raju z dala od rodzinnych obowiązków, niewygodnych pytań, spekulacji i prób swatania. Owszem, skończyło się to wielką rodzinną obrazą, szczególnie ze strony mamy i babci, pełnymi wyrzutów i niemiłych epitetów telefonów i płaczem ukochanej siostrzenicy ale było warto. W końcu był 30-letnim gejem bez jakiejkolwiek wizji na małżeństwo co wiązało się, z dręczeniem jego biednej duszy przez żądną małżeństw babcię. Może ucieczka od dręczącej go rodziny nie była wyjściem godnym mężczyzny w takim wieku, jednak nawet przez myśl nie mogła mu przejść wizja „wyjścia z szafy” na forum najbliżej rodziny. Za to w Oslo miał przynajmniej szansę na jakiś związek. Związek bez ukrywania się, bez napastowania, taki po prostu, swobodny, w którym mógł oddychać pełną piersią i nie martwić się o nadchodzące jutro.
- Miłego dnia – pożegnał się z jednym ze swoich niezwykle przystojnych kelnerów, wkładając do malutkiej kieszeni mundurka na jego piersi niemały napiwek. Zaraz po przeprowadzce do Oslo zaciągnął niewielki kredyt na założenie małego biznesu. W pięknym miejscu, które jemu zapierało dech w piersi, wybudował niewielki hotelik. Mimo jego zdziwienia miejsce to prosperowało coraz lepiej, rozrosło się a on zabierał się za budowę drugiego hotelu.
- Wzajemnie – blondyn mrugnął do niego zalotnie po czym zniknął za drzwiami wielkiej kuchni. Oj tak, pozwalał sobie na romanse w pracy. Oczywiście pilnował aby nie wplątać się w jakieś nie porozumienia, co w efekcie kończyło się jednonocnymi romansikami przepełnionymi seksem i szampanem a rano wielkim kacem i nie mniejszą depresją.
Wsunął kartę w czytnik na drzwiach i pchnął je delikatnie, wchodząc do swojego pokoju. Uznał, że nie ma sensu wynajmować mieszkania a tym bardziej budować domu skoro jest właścicielem hotelu. Pięknego, czterogwiazdkowego hotelu.
- Hej, Słonko – klepnął w nagi pośladek chłopaka wylegującego się na jego rozkopanym łóżku. Szatyn niczym na komendę zerwał się do siadu, wpatrując się w kochanka szeroko otwartymi, szarymi oczami. – Jak się spało? – zapytał spokojnie, zdejmując czerwony krawat.
- Która godzina? – zapytał chłopak zachrypniętym głosem, krzywiąc się przy tym nieznacznie. Wyglądał słodko z szwem poduszki odbitym na prawym policzku i rozczochranymi włosami, nagi wśród fal śnieżnobiałej pościeli.
- Dziesiąta – odparł mężczyzna, pochylając się nad chłopakiem i składając na jego ustach soczysty pocałunek.
- Praca! – chłopak oderwał się od niego z wyrazem bezbrzeżnej paniki na twarzy. Od czterech godzin powinien być w pracy! Mężczyzna uśmiechnął się szerzej, jeszcze raz cmoknął jego usta i delikatnie pstryknął go w nos.
- Spokojnie, byłeś ze mną – odparł w końcu, zdejmując marynarkę i popychając chłopaka z powrotem na poduszki. Szatyn uśmiechnął się niepewnie, jednak widząc w oczach przełożonego jedynie pragnienie, zarzucił ręce na jego szyję i wpił się w wąskie choć kształtne i seksowne wargi. Mężczyzna przesunął dłonie po bokach jego tułowia, sprawiając że szatyn zadrżał i oderwał się od jego ust, wzdychając cicho.
- John – jęknął chłopak, patrząc w brązowe oczy mężczyzny. – Z tobą jest… tak dobrze! – wykrzyknął, kiedy duża, ciepła dłoń zacisnęła się na jego sztywniejącym członku.
- Może być jeszcze lepiej, kochanie – odparł, składając delikatny pocałunek na długiej, zgrabnej szyi kochanka.
- Pokaż mi – odparł szatyn, wsuwając ręce w czarne, idealnie ułożone włosy Johna. Mężczyzna mruknął zadowolony, już pochylając się nad jednym z różowych, twardych sutków chłopaka, kiedy rozdzwonił się jego telefon. Westchnął głośno i mimo niezadowolonej miny szatyna sięgną do kieszeni spodni. Zerknął na ekranik telefonu. Automatycznie sięgnął po papierosy, kiedy dostrzegł migający napis „mama”.
- Słucham? – odebrał, podpalając papierosa i marszcząc przy tym brwi. Chłopak leżący na łóżku uśmiechnął się przy tym z rozmarzeniem. John był taki przystojny!
~ Dzień dobry, synku – przywitała się mama. – Wesołych świąt – dodała od razu obrażonym tonem.
- Tak, wesołych świąt, mamo. Miałem zamiar dzwonić wieczorem – oznajmił, wiedząc że będzie o to pytać.
~ Pewnie bym się nie doczekała, kochanie – mruknęła cicho. – Co u ciebie słychać? – zapytała głośniej, jakby John nie słyszał wcześniejszej uwagi.
- Dobrze, bardzo dobrze – odpowiedział z uśmiechem, zerkając na wpatrzonego w niego kochanka. – A co u ciebie, mamuś? – zapytał nieszczególnie ciekawy odpowiedzi.
~ Zapewne trochę gorzej niż u ciebie ale też nie jest źle – powiedziała po krótkiej chwili milczenia. Prawdopodobnie rozważała bardziej ciętą ripostę. – Wyjeżdżamy z tatą do Nowego Jorku – pochwaliła się, zapewne nie bez powodu.
- Tak? To świetnie, co? – zapytał nie pewny co powinien na to odpowiedzieć. Już czuł, że coś się kroi. Coś nie przyjemnego.
~ Tak, Tom zawsze chciał tam jechać. Jedziemy jutro a wracamy dopiero w nowym roku – oznajmiła po czym zapadła niezręczna cisza. John niespokojnie popalał papierosa, rozważając wyproszenie kochanka z pokoju. Prawdopodobnie po tej rozmowie już nie będzie miał ochoty na jakiekolwiek zbliżenia. – I tutaj mam prośbę – wyjawiła, dochodząc do wniosku, że syn nie zapyta o co może chodzić. – Chciałabym abyś przygarnął na święta swojego kuzyna – wyjaśniła w końcu.
- Jakiego kuzyna? – John zamrugał zaskoczony. Sam nie wiedział czego się spodziewał. Czegoś gorszego?
~ Nico. Syn wujka Matthew z Luizjany – odparła, wyjaśniając pokrótce. John zamyślił się na chwilę, starając się przypomnieć sobie wujka Matthew. Prawdopodobnie był to starszy brat jego ojca więc musiał znać owego Nico, kimkolwiek był.
- Znam go w ogóle? – zapytał w końcu, nie przypominając go sobie.
~ Jest od ciebie sporo młodszy ale widziałeś go kilka razy… zanim uciekłeś – odpowiedziała, wyrzucając mu przeprowadzkę. Jak co święta. John mruknął coś nie wyraźnie, rozważając prośbę matki. W zasadzie nie miał nic przeciwko. Udostępni krewnemu jeden pokój. Chłopak pewnie i tak całe dnie będzie spędzał na mieście. Jest z Luizjany więc w Oslo będzie jak Alicja w Krainie Czarów. W święta usiądzie z nim pod choinką da prezent, zamówi trochę jedzenia, włączy kolędy i sprawa załatwiona. Jednak… chyba nie zaszkodzi spróbować?
- A nie może zostać z kimś innym? – zapytał ostrożnie, po chwili namysłu.
~ Kochanie, chyba chociaż to możesz zrobić dla rodziny po tym jak od nas uciekłeś… w święta! – wykrzyknęła zirytowana kobieta. – I nie, nie może. Ja i Tom wyjeżdżamy, Lucy z Billiem i Sue jadą do Ohio, do rodziny Billiego; ciocia Sam w tym roku świętuje w Paryżu ze swoim nowym mężczyzną a wujek Ed kategorycznie odmówił, z resztą jest głuchy. Zostajesz tylko ty, John – wyjaśniła szybko, nerwowym tonem.
- No… a jego rodzice? – John zmarszczył brwi zdziwiony, że o nich nie wspomniała. Skoro byli na miejscu to po co ta cała farsa?
~ Ty nic nie wiesz, co kochanie? – zadała retoryczne pytanie po czym westchnęła ciężko. – Mama Nico, ciocia Lily, tydzień temu zmarła na raka a Matt… sam wiesz, pracuje, jest w rozjazdach, nie uda mu się wrócić do domu na święta – wyjaśniła sytuację. John mocniej zaciągnął się papierosowym dymem. Faktycznie nie wiedział. Sporo go omijało, kiedy mieszkał tak daleko od rodziny. Niespodziewanie dopadło go poczucie winy. Nawet nie pamiętał cioci Lily. Niech to szlag!
- Ok, kiedy będzie? – mruknął tylko, zgadzając się na przyjazd kuzyna. W telefonie usłyszał zadowolony chichot a potem dziwne szeleszczenie.
~ Dzisiaj o dwudziestej – odparła szybko kobieta. John jęknął cicho. Wiedział, że już wszystko miała przygotowane. Nie zdziwiłby się gdyby dzwoniła z lotniska i tylko czekała na jego odpowiedź aby wepchnąć małego w najbliższy samolot do Oslo.
- Niech będzie, przyjadę po niego na lotnisko. Pa – bąkną i nie czekając na dalsze słowa matki przerwał połączenie. Zgasił papierosa w zapełnionej popielniczce, rzucił telefon na łóżko i westchnął ciężko, przecierając twarz dłońmi.
- Mam sobie iść? – usłyszał cichy głos dochodzący spod drzwi. Uniósł zmęczone spojrzenie na szatyna, stojącego przy wejściu. Miał na sobie tylko spodnie a resztę garderoby trzymał w rękach. Świdrował kochanka smutnym spojrzeniem szarych oczu.
- Nie koniecznie, Dylan – odpowiedział w końcu, wyciągając rękę w jego stronę. – Ale chyba już nie ma co liczyć na seks – dodał asekuracyjnie gdyby jednak chłopak liczył na zbliżenie.
- Czyli… mogę zostać? – zapytał cicho, powoli odsuwając się od drzwi. John uśmiechnął się delikatnie, przytakując ruchem głowy.
- Jasne, że tak – odparł, wstając z łóżka. Chłopak go rozbrajał. – No chodź do mnie – rozłożył ramiona a Dylan już po chwili wpadł w nie z szerokim uśmiechem na ustach. Zachowanie chłopaka zdziwiło Johna ale gdy nad tym pomyślał to stwierdzał iż z Dylanem sypiał najczęściej więc możliwym było, że chłopak… coś sobie ubzdurał. Pogłaskał szatyna po rozczochranych, miękkich włosach. – Już możesz się rozebrać – powiedział po czym zaśmiał się głośno a kochanek zawtórował mu nieśmiało. – Chętnie popatrzę na twoje śliczne ciałko – mruknął niskim, głębokim głosem na co Dylan zadrżał nieco. Uwielbiał Johna. Mężczyzna cmoknął go w nos, rozpinając jego spodnie i zsuwając je razem z bielizną z bioder szatyna.

* * *

Oparł się o poręcz, wzdychając głośno. Dopiero teraz dotarło do niego, że zapomniał zapytać mamę jak owy Nico wygląda. Miał nadzieję, że chociaż chłopak o tym pomyślał. Musiał, skoro był na tyle zorganizowany aby poprosić o jego numer. Kilkanaście minut temu napisał Johnowi, że niedługo będą lądować. Na tablicy widniało, że samolot z Luizjany już jest na miejscu a więc pozostało mu czekać. Mruknął cicho, rozchylając poły eleganckiego płaszcza i wkładając dłonie do kieszeni idealnie skrojonych spodni nowego garnituru. Ledwo wrócił z konferencji więc był wyczerpany. Zerknął na srebrny zegarek na swoim nadgarstku. Grubo po dwudziestej. Nie żeby spodziewał się pełnej punktualności i szybkiej odprawy ale nie pogardziłby gdyby się pośpieszyli. Jedyne o czym teraz marzył to miękkie łóżko pachnące jeszcze Dylanem. Dzisiaj chciał poderwać Josha, który podczas śniadania wykazywał niewiarygodne zainteresowanie jego osobą, jednak matka pokrzyżowała mu plany. Seksowny blondyn będzie musiał trochę poczekać. Niestety.
- Emm… przepraszam – usłyszał za sobą cichy głos. Odwrócił się powoli, nieco zaskoczony. Jego wzrok od razu trafił na śliczną, opaloną buzię, upstrzoną licznymi piegami.
- Nico? – zapytał John, lustrując chłopaka wzrokiem. Kasztanowe, delikatnie poskręcane włosy, sięgające ramion chłopca, były w lekkim nieładzie. Jeden z krótszych kosmyków opadał na jego piegowate czoło, przysłaniając nieco duże, zielone oko.
- Tak – odpowiedział szybko, marszcząc delikatnie kształtne brwi. – John, tak? – zapytał po chwili. Wydawał się być skrępowany. Brunet uśmiechnął się łagodnie. Musiał mieć na względzie to, że Nico niedawno umarła matka, ojca nie widział pewnie szmat czasu a święta spędzał z praktycznie obcą osobą, w obcym miejscu i pewnie wcale nie chciał tutaj być.
- Owszem – odparł krótko. Starał się nadać swemu głosu ciepłą barwę. Jak wtedy, kiedy mówił do swoich kochanków. – Jak minęła podróż? – zapytał, wyciągając rękę po niewielki bagaż chłopca. Nico niepewnie podał mu walizkę i ruszył za nim do wyjścia.
- Dobrze… ale męcząco – powiedział cicho, wbijając wzrok w szerokie plecy Johna. Mężczyzna skinął głową, wychodząc na parking. Dziwnie się czuł, kiedy chłopak szedł za nim. Był przyzwyczajony, że raczej ktoś idzie obok niego, tłamsząc jego ramię. W końcu rzadko wychodził gdzieś z kimś, nie licząc swoich kochanków. Nacisnął na jeden z guziczków małego pilota, otwierając samochód. Zauważył, że Nico uchyla lekko usta na widok jego nowego Lexusa LS 600h L. Uśmiechnął się kącikiem ust, otwierając bagażnik i wrzucając do niego torbę chłopca. Oh, był dumny z tego samochodu. Zatrzasną drzwi bagażnika i sam wszedł do auta. Nico jeszcze przez chwilę wpatrywał się w kołpaki samochodu po czym w końcu otworzył drzwi. Z zaskakującą gracją usiadł na bordowym, skórzanym fotelu, wpatrując się w deskę rozdzielczą i z nabożną delikatnością zamknął drzwi pojazdu.
- Jedziemy? – zapytał John rozbawiony, starając się nie zaśmiać. Bawiło go zachowanie chłopca. Nico skinął potakująco głową, od razu zapinając pasy i dyskretnie rozglądając się po wnętrzu samochodu. Oczywiście nie umknęło to uwadze Johna, który natychmiastowo zagryzł wargi, czując jak narasta w nim rozbawienie. Odpalił samochód z pełnym zadowoleniem. Uwielbiał to ciche mruczenie. Rok temu właśnie przez ten fakt jego znajomy nie mógł uwierzyć, że jest gejem. „Facet chodzący raz w tygodniu na siłownię, ubierający się w garnitury, mający smykałkę do biznesu i uwielbiający samochody nie może być pedałem!” mówił, kiedy wyznał mu prawdę o swojej orientacji. Zmienił zdanie, kiedy go pocałował. Mocno i głęboko. Po męsku. Po tym wydarzeniu nie dość, że zmienił zdanie to przyznał jeszcze, że był to jego najlepszy pocałunek w życiu. Nie dało się zaprzeczyć, że John potrafił całować jak nikt inny. Jak prawdziwy mężczyzna. Mocno, stanowczo, z pasją i namiętnością.
- Nico to zdrobnienie od Nicolas, tak? – zapytał nagle, chcąc zachęcić chłopca do mówienia. Myślał, że Nico będzie otwarty, śmiały a nawet miał wrażenie, że nieco… zakręcony i zadziorny. Okazało się, że kompletnie się pomylił. Jego kuzyn, jak na razie, był cichym, nieśmiałym chłopcem, zagryzającym różowe wargi i wpatrującym się w swoje kolana.
- Tak – odpowiedział chłopiec, na chwilę zerkając na bruneta zielonymi oczętami. Tu John także się pomylił. Wyobrażał sobie Nico jako wysokiego, 20-letniego chłopaka, o zawadiackim niebieskim spojrzeniu, rozwianych blond włosach, surferskiej opaleniźnie i lekkim umięśnieniu. Nico natomiast okazał się długowłosym szatynem o ślicznej piegowatej buzi; dużych, zielonych oczętach; delikatnej budowie ciała i ciemnej, zapewne naturalnej, karnacji. No i był niższy. Może nie dużo ale jednak. John nie dałby mu więcej niż siedemnaście lat. Zabawne, że był zupełnie w jego typie. Chłopak z jego rodziny, rodziny przed którą uciekał, był słodki i uroczy. Taki jakich lubił najbardziej. Cóż za ironia. W dodatku, z tego co sobie przypominał, chłopak mieszkał w małym miasteczku Springfield gdzie żyje niecałe czterysta osób. Jakim cudem ktoś taki się tam wychował?! Nico pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak jest uroczy. John odchrząknął, spoglądając na kuzyna, wpatrującego się w widok przed sobą. Uwielbiał piegi, całe mnóstwo piegów. I te duże, niewinne ślepka. Kpina!
- Pewnie jesteś zmęczony? – zapytał, chcąc uwolnić się od niestosownych myśli. Nico przytaknął ruchem głowy i jak na potwierdzenie ziewną rozdzierająco. John uśmiechnął ciepło. – Prowadzę tutaj hotel, mieszkam w jednym z pokoi. Przydzieliłem ci jeden, zaraz obok mojego, na czas który tutaj spędzisz. Mam nadzieję, że będzie ci odpowiadał – oznajmił, nie do końca wiedząc o czym mógłby rozmawiać z kuzynem, którego nawet nie kojarzy.
- Dziękuję – Nico uśmiechnął się nikle, zwracając zmęczone spojrzenie na zaśnieżoną drogę.
- Mogę wiedzieć ile masz lat? – zapytał John. Męczyło go to odkąd zobaczył chłopca. Naprawdę nie wyglądał na pełnoletniego. Szkoda.
- Dziewiętnaście – odparł szatyn spokojnie, opierając czoło o szybę. Wiedział co zaraz nastąpi.
- Naprawdę? – John aż wyhamował nieco. Tego się nie spodziewał.
- Wiem, nie wyglądam – mruknął, uśmiechając się szerzej. Pogrzebał chwilę w kieszeni spodni po czym wyjął swoje prawo jazdy i podsuwając je Johnowi wskazał na datę urodzenia. Faktycznie, dziewiętnaście. John zamrugał szybko w zupełnym zdziwieniu. A to niespodzianka. Uśmiechnął się wciąż zaskoczony a Nico odwzajemnił gest, chowając dokument. John niespodziewanie skręcił na parking przed swoim hotelem. Był tak zamyślony, że nawet nie zauważył kiedy dojechali.
- To tutaj? – zapytał Nico, wyglądając ciekawsko przez okno. John skinął głową, parkując. – Ładnie – pochwalił chłopiec, widząc, że budynek znajduje się tuż przy, zaśnieżonej teraz, drużce biegnącej tuż przy brzegu morza.
- Też tak uważam – John wyszedł z samochodu, od razu wyjmując bagaż kuzyna. Chłopiec wyszedł tuż za nim po czym razem skierowali się do małego hotelu.

* * *

Komentarze skopiowane z top-secret-yaoi.blogspot.com:

Anonimowy1 stycznia 2013 00:42
Najserdeczniejsze życzenia szczęścia, zdrowia
oraz wszelkiej pomyślności w Nowym 2013 Roku!

OdpowiedzUsuń
Odpowiedzi

Sakue1 stycznia 2013 16:04
Dziękuję =3

Usuń
Odpowiedz

Anonimowy1 stycznia 2013 16:59
Życzę ci szczęścia, zdrowia, pomyśliności, duuuużo yaoi, i aby twój wen do ciebie wrócił

Miyako

OdpowiedzUsuń

Akemi2 stycznia 2013 21:18
Kiedy to się skończyło? O jaaa, tekst i nic innego się nie liczyło! Kurcze... Wen, wenem, na MoM jestem jeszcze w stanie poczekac, ale na druga część tego opowiadanie już nie! Sakuś, niedługo Trzech Króli... święto, jak święto, ale jest powód do dodania kolejnej części xDD
Znalazłam mały błąd: "Pokarz mi" - pokaż. ;)
Ojjj, coś mi się wydaje, że Dylan będzie zazdrosny... pieruńsko zazdrosny.

OdpowiedzUsuń

Anonimowy7 stycznia 2013 17:03
Witaj,
wspaniały tekst, bardzo mi się spodobał, mam nadzieję, ze druga część szybko się pojawi, bo to rewelacyjne jest po proastu, chociaż szkoda mi Dylana, i chyba będzie strasznie zazdrosny teraz...
A na Nowy Rok, życzę Tobie dużo szczęścia, zdrowia, pomyślności i weny...
Weny, weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz